Maszyna do pisania i zamek z papieru.

Zaburzenie Osobowości z Pogranicza- Moja historia-Hubista

okaż nam sympatię i podaj dalej:

Kolejna historia osoby cierpiącej na zaburzenie osobowości z pogranicza, odważna, wzruszająca dająca nadzieję, która jest tak potrzebna.
Komentarze jak zwykle będą odsyłać do autora, więc mogą pojawić się z opóźnieniem.(linki są mojego autorstwa)

Chciałabym podkreślić, że wszelkie szczegóły (w każdej historii) są zmienione, by osoba nie mogła zostać rozpoznana, więc, jeśli się komuś wydaje, że zna tę osobę, to wrażenie przypadkowe.

Moja Historia BPD- Hubista

Nie potrafię odpowiedzieć na pytanie co mną kieruje pisząc tę historię. Może chwilowe cierpienie i chęć podzielenia się? Może pokazanie, że mężczyźni również cierpią z powodu BPD? A może po prostu czuję nudę i jest to sposób na jej zapełnienie…

Opowiem wam historię pełną bólu i cierpienia, ale też ciągle jeszcze tlącej się wiary i nadziei.

Po urodzeniu stwierdzono u mnie porażenie mózgowe. Po okresie intensywnej rehabilitacji pozornie nie było widać śladu choroby. Pozornie, bo mój układ nerwowy został bardzo mocno zaburzony. Skutkowało to m. in. ogromną nadwrażliwością zmysłową, emocjonalną.
Ze względu na moje wątłe gabaryty dzieci w przedszkolu wyśmiewały się ze mnie, nie chciały się ze mną bawić, bo uważały, że jestem jakiś inny, dziwny. Na takie oceny reagowałem agresją bądź całkowitym zamknięciem się w sobie.

Sytuacja domowa była również nieciekawa. Mój ojciec był pracoholikiem oraz przemocowcem. Lał moich starszych braci czym popadnie, a jeden z nich odreagowywał na mnie związując mnie np. skakanką i zamykając w piwnicy, czy regularnie bijąc. Matka nigdy nie miała relacji ze swoim mężem, więc można powiedzieć, że ja się nim stałem. Brzmi dziwnie prawda? Bombardowała mnie uczuciami, wymagała ode mnie nieustannej czułości. Czasami molestowała.
Nienawidziłem wtedy siebie, potrafiłem sam siebie bić, bo uważałem, że na to zasługuję.

Na początku podstawówki doszło do jednego z najstraszniejszych wydarzeń w moim życiu. Poznałem chłopaka, który też miał problemy, czuł się nierozumiany. Był on ode mnie starszy i dużo większy. Oboje zafascynowaliśmy się sferą seksualną. Napędzanie się pornografią starszego rodzeństwa spowodowało to, że zaczęliśmy uprawiać ze sobą seks. Po pewnym czasie nie chciałem już tego robić, ale zostałem przez niego zmuszany. Ze względu na moje zerowe możliwości obronne zostałem kilkukrotnie brutalnie zgwałcony. Nie potrafiłem się bronić, nie rozumiałem tego co się stało. Dopiero po kilkunastu latach powiedziałem komukolwiek o tym wydarzeniu. Wstyd, który odczuwam do dziś jest niewyobrażalny, a wspomnienia ciągle wracają…

Nie miałem komu się wyżalić. Ojca nigdy nie było, a jak był to bił, teraz już nie tylko moich braci, ale i mnie. Matka wariowała z braku miłości, a bracia odrzucali mnie na każdym kroku widząc, że jestem faworytem matki. Rówieśnicy również mnie odrzucali. Czułem się jak gówno.
Świat, który mnie otaczał wydawał się koszmarny, już wtedy myślałem o samobójstwie, a miałem dopiero 10 lat!

W szkole pomimo dosyć niezłego potencjału intelektualnego nie radziłem sobie. Nie dawałem sobie rady ze swoimi emocjami, nadwrażliwością. Każda krytyka czy ocena powodowała potworny ból. Od tego też czasu uzależniłem się od szeroko pojętej sfery seksualnej. Doznania sensualne pozwalały mi uciec chociaż na chwilę z tego mentalnego piekła. Pornografia i masturbacja to było wszystko co miałem. Mój świat. Chory, wyniszczający, zezwierzęcający, ale mój.

W okresie dojrzewania zacząłem poznawać dziewczyny. Traktowałem je jak przedmioty. Zdarzało mi się stosować wobec nich przemoc czy wykorzystywać seksualnie. Nie rozumiałem kompletnie co robię, wydawało mi się to naturalne. Matka nie pozwalała mi wychodzić z domu, spotykać się z nikim, bo mogłaby mnie stracić. Chciała mnie mieć na własność.
Zacząłem palić papierosy, marihuanę, pić duże ilości alkoholu. Nie mogłem znieść bycia ze sobą, więc odurzałem się czym się tylko da. Bywałem agresywny, atakowałem niewinnych ludzi, zostałem wyrzucony ze szkoły.

Dalej następował już tylko efekt domina. Zacząłem kraść pieniądze i uprawiać hazard, czego nieomal nie przypłaciłem śmiercią. Pożyczyłem pieniądze od niewłaściwych ludzi i nie miałem z czego oddać… Strach przed zemstą był ogromny. Skończyło się jak w gangsterskich filmach wywiezieniem do lasu i ostrzegawczym laniu.
Pewnego razu wylądowałem na policji ze względu na posiadanie narkotyków. Udało mi się wymigać, ale „sprzedałem” dealera. Konsekwencją tego był regularny lincz na mnie. Bałem się wychodzić z domu żeby nie być pobitym. Powoli zaczynałem bać się własnego cienia. To wszystko było nie do zniesienia.
Innym razem po pijaku zostałem pobity do nieprzytomności, po raz kolejny ledwo uszedłem z życiem, bo uderzyłem głową w krawężnik.

Po pewnym czasie zacząłem mieć coraz większe problemy z psychiką: lęki, paranoje, depresję.
Zawieziono mnie do szpitala psychiatrycznego. Zostałem zdiagnozowany jako schizofrenik paranoidalny. Byłem faszerowany lekami bez efektów. Mój organizm nie tolerował tych substancji, więc dochodziły potworne skutki uboczne, które mnie kompletnie wyłączały z funkcjonowania. Wykręcanie kończyn, chodzenia po ścianach, wegetacja.
Nie wiem jakim cudem, ale udawało mi się zaliczać kolejne szczeble edukacji, pomimo ciągłych hospitalizacji. To jakiś niebywały cud.
Diagnozę zmieniano mi wielokrotnie. Od ciężkich chorób psychicznych, po zaburzenia lękowe czy zaburzenia osobowości. W przeciągu kilku lat byłem hospitalizowany około 10 razy. Raz padłem nawet ofiarą znęcania się na oddziale psychiatrycznym, co bardziej szokujące agresorem była osoba z personelu.

PRZEMOC, BRUTALNOŚĆ, GWAŁTY, ODRZUCENIE, BÓL

W tym potwornym chaosie i cierpieniu bardzo pragnąłem miłości… Pragnąłem kochać i być kochanym – to było moje największe marzenie. Po różnych psychoterapiach zacząłem coraz lepiej rozumieć rzeczywistość mojego życia, dostrzegać pewne mechanizmy przyczynowo-skutkowe.
Zacząłem intensywnie nad sobą pracować. Ale jak chociażby zbliżyć się do normalnego funkcjonowania jeśli nie wiadomo co to oznacza?
Nie wiedziałem kim jestem. Nie miałem nigdy normalnych relacji. Nie miałem normalnego domu. Nie potrafiłem się cieszyć. Niewiele rozumiałem. Nieustanne poczucie pustki, bezsensu, bólu, lęku zżerało mnie z dnia na dzień coraz bardziej.

W międzyczasie próbowałem od wielu poznanych partnerek wyżebrać miłość. Gdy faktycznie, któraś chciała dotknąć mojego poranionego serca natychmiast ją odrzucałem lub próbowałem na nią wpłynąć, by ona odrzuciła mnie. Nieprawdopodobne! Lękałem się odrzucenia na każdym kroku, a sam się na to wystawiałem.
Jeden ze związków po fali kryzysów i jak to zwyczaj ogromnej niestabilności skończył się tragicznie.
Moja dziewczyna, która cierpiała na depresję nie wytrzymała moich manipulacji, nieprzewidywalności i ciągłego sprawiania jej bólu. Nie wytrzymała i popełniła samobójstwo.
To był mój kres. Postanowiłem się zabić.

Po próbie samobójczej zostałem odratowany. Niewiele pamiętam z tamtego okresu.
Ciągłe jednak wierzyłem, że coś w moim życiu może się zmienić. Z jednej strony nienawidziłem każdej sekundy mojego życia, a z drugiej strony mocno pragnąłem żyć.
Podjąłem kolejną próbę pracy nad sobą. Oparłem się na diagnostyce, która wskazywała na różne zaburzenia osobowości. Jako element wiodący zaburzenie osobowości typu borderline.
Starałem się pracować nad wszystkimi uzależnieniami, podjąłem psychoterapię, naprawdę chciałem.

Wyobraźcie sobie, że mało kto z mojego otoczenia wiedział, że ja mam z czymkolwiek problem! Tak bardzo nauczyłem się to wszystko ukrywać.
Niestety życie dalej rzucało mi kłody pod nogi.
Kiedy już komuś naprawdę zaufałem, otworzyłem się przed nim, powiedziałem o swoich problemach dostałem kolejny potężny cios. Ta osoba nie wiedzieć czemu rozpowszechniła tak skrzętnie ukrywane przeze mnie fakty z mojego życia. Znowu byłem wyszydzany i odrzucany.
Moje życie społeczne ograniczało się tylko na formułowaniu swojego alter ego zależnie od tego z kim w danej chwili przebywałem. Zacząłem tworzyć różne twarze, maski, już nie wiedziałem, która jest prawdziwa. A raczej żadna z nich nie była, bo tak naprawdę nie było mnie. Byłem tylko bytem fizycznym, czymś.
Robiłem wszystko, by nie być już więcej zranionym, odrzuconym, wyszydzonym.

Z każdej kolejnej terapii rezygnowałem, bo działy się ze mną straszne rzeczy, kiedy tylko próbowałem wejść w głąb siebie. Zacząłem się okaleczać i w wymyślne sposoby wyżywać na sobie. Świat odjeżdżał, czas uciekał. Miałem wrażenie, że ja już nigdy nie będę potrafił normalnie żyć.
Próbowałem rozwijać swój talent sportowy, pójść na studia, do pracy. To wszystko było dla mnie zbyt trudne. Czułem się jak zwierzę wypuszczone z klatki, które musi egzystować w środowisku całkowicie mu obcym. Zaczęły dochodzić kolejne uzależnienia, kolejne straszne sceny w domu, awantury, kolejne chore relacje. Okresowo nawet bezdomność z wyboru.

Przez wiele lat leczenia całkowicie się wyizolowałem. Mogę to nazwać chorobliwym uciekaniem w samotność, anoreksją towarzyską. Nie potrafię nawiązywać relacji, boję się w nie wchodzić. Boję się życia, wyzwań. Moim światem, stał się świat wirtualny, który jest jest bezpieczny.

Spytacie gdzie w takim razie ta wiara i nadzieja?

Wiele lat ciężkiej pracy zaczyna przynosić efekty. Ograniczyłem moje zachowania nałogowe, coraz częściej udaje mi się kontrolować emocje, odkrywam swoje talenty i oddaje się pasjom: sportowi i muzyce. Moi rodzice patrząc na gruzowisko mojego i swojego życia oraz ich wkład ten stan rzeczy sami zapragnęli przemiany. W najgorszych okresach pomaga mi wiara w Boga jakkolwiek go rozumiem. Gdzieś w głębi czuję pierwiastek duchowy, który pragnę odkrywać.
Udało mi się nawet dostać dosyć dobrą pracę, poznać kilka życzliwych, po prostu sercem dobrych ludzi. Na tyle ile potrafię sam staram się pomagać innym, bo to sprawia mi dużo radości.

Jest strasznie ciężko, każdy dzień jest walką, ale widząc ile już zrobiłem wiem, że nie mogę się poddać, bo w moim przypadku poddanie równa się śmierć.

Wierzę, że czeka na mnie dobro, którego skrawki doświadczam już dziś.

Wiara jest zatem najważniejszą rzeczą jaką mam. Gdyby nie ona już dawno by mnie tu nie było.
I właśnie tej wiary życzę sobie i wam.

Vivian Fiszer
Vivian Fiszer

psycholog, terapeutka DBT, pasjonatka psychoterapii 3 Fali (DBT, ACT, CFT), wiceprezes Fundacji BPD. Interesują mnie głównie problemy zaburzeń osobowości, intensywne emocje i problematyczne relacje. Prowadzę szkolenia, wykłady w szkole podyplomowej SWPS.

Artykuły: 283